poniedziałek, 24 września 2012

Winna! czy...

Czy można mieć pretensje wobec ludzi, którzy skrzywdzili jeśli sami zostali nauczeni jedynie tak żyć? Czy można winić za przemoc skoro sprawca też jej podlegał w dzieciństwie? Czy "pokrzywdzenie" sprawia, że nasze niemoralne postępowanie dostaje nalepkę moralności?

Dziś ktoś próbował mi udowodnić, że nie mam prawa do moich emocji. Udowodnić, że nie mam prawa czuć się skrzywdzoną. Trafił na nieodpowiedniego człowieka :) Ufam w mądrość Kościoła i jestem Mu posłuszna. Ale coraz częściej przestaję się dziwić, że ludzie po tego typu doświadczeniach zaczynają wątpić, odchodzą, psioczą na Kościół. Dopisuję tę sprawę do moich intencji.

Przychodzi mi naturalnie na myśl postać Chrystusa. Połamanego. Znienawidzonego. Poniżonego. I jednocześnie kochającego swoich sprawców. Nie wiem, czy ten człowiek był przekonany, że zionę wobec nich nienawiścią. Nie wiem na podstawie czego miałby to wywnioskować. Kocham ich jako moich bliźnich. Żal i wewnętrzna niechęć jest czymś zupełnie innym. Przecież w wybaczaniu nie chodzi o zapominanie win. Przecież nie mogę przestać czuć. 

Czuję się zignorowana. Wrzucona do wielkiego worka ludzkich doświadczeń, który nie ma dna. Wkurzają mnie duchowni, którzy przez dwie minuty rozmowy uważają, że wiedzą o człowieku wszystko i jedyne co wykrzyczą, to "tak nie można robić!". Do furii doprowadza mnie ludzka obojętność. Obojętność pasterzy wobec swych owiec. Znam wspaniałych księży i zakonników, którzy nigdy tak nie postępują. Z czego wynika jednak postawa tych pojedynczych, których miałam wątpliwe szczęście na mojej drodze spotkać? To wszystko mnie uczy, pozwala zrozumieć tych, którzy po takich rozmowach zaczynają unikać konfesjonałów. Jak dużo krzywdy można zadać człowiekowi, który nie jednał się z Panem od kilku miesięcy, mówiąc mu, że nie powinien podchodzić do 'kratek' w trakcie Mszy? Gdzie odrobina empatii, zrozumienia, że być może to był jedyny moment dla tego człowieka, być może właśnie wtedy został wezwany przez Pana? Oczywiście zgadzam się, że dobrze jest przyjść na inną godzinę niż w trakcie Eucharystii w której chce się brać udział. Tylko gdzie radość, że ten zastraszony przez szatana człowiek, wreszcie mu się przeciwstawił i wrócił do Ojca?! 

Czasem mam wrażenie, że Kościół sam sobie kopie grób... Tylko potem słuchać nie mogę narzekań, że mamy upadek chrześcijaństwa... 

Dla mnie spotykanie takich ludzi, to lekcja pokory, ale też swoista próba. Życzę sobie i wszystkim doświadczającym takich sytuacji dużo wytrwałości i siły do modlitwy za nich...
Daniel podsumował mnie, że po tej spowiedzi powinnam chyba iść prosto do następnej ;)




2 komentarze:

  1. Mądrze prawi! Polać jej soku porzeczkowego..

    OdpowiedzUsuń
  2. Mocne! Widzę, że wkurzają nas podobne sprawy :P
    Przyłączam się do modlitwy w tej intencji.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń