wtorek, 10 maja 2011

Błogosławieni ubodzy...

Trochę ponad tydzień temu miałam te szczęście wybrania się do Stolicy Piotrowej na beatyfikację sługi Bożego Jana Pawła II. To wszystko nie miało kompletnie sensu: brak kasy, 24h w autokarze i cała noc w przepychaniu się na Plac św. Piotra, ciągły pośpiech etc. Ale pojechałam.
Do końca nie wierzyliśmy, że uda nam się dostać na Plac, ludzi którzy na to oczekiwali było tak dużo, że z każdą chwilą stawało się to coraz mniej realne. Po jakichś 6 godzinach zostaliśmy jednak przez napierający tłum przepchani do Watykanu i nie wierząc własnym oczom, widząc ołtarz i mając całkiem sporo miejsca na wyciągnięcie zmęczonych nóg zatopiliśmy się w cichej modlitwie.

Jakże wielką radość poczuliśmy, gdy przedstawiony był krótki życiorys bł. JPII, decyzja Papieża o beatyfikacji i wspaniałe kazanie, które jak nigdy było bardzo osobiste. I chociaż przez tych kilka lat nie mogłam przekonać się do osoby Benedykta XVI, tak teraz kocham go całym sercem, bo pokazał nam wszystkim jak ważną w jego życiu i pontyfikacie osobą jest jego poprzednik, wreszcie ujrzałam jego przyjacielskie nastawienie i dobro. To straszne, że tak dużo czasu musiało minąć zanim doświadczyłam tego i otworzyłam moje serce na niego i jego posługę.

Po przemierzeniu Placu w skarpetkach w poszukiwaniu księdza rozdającego Hostię i zakończeniu wszystkich uroczystości, udaliśmy się na zwiedzanie Rzymu. Przez te 24h, które pozostały nam na zobaczenie Wiecznego Miasta, udało nam się zrealizować większość moich dziecięcych marzeń. Odwiedziliśmy najważniejsze bazyliki i kościoły Rzymu, na czele z Matką Kościołów - bazyliką św. Jana na Lateranie, Koloseum i Kapitol i wiele wiele innych..
Jestem zauroczona Rzymem, spełnia podstawowe kryteria miasta mojego życia: jest tam ciepło i ma dużo zabytków :)

Następnego dnia udaliśmy się do miasta św. Franciszka - do Asyżu. I te miejsce pozostanie na długo w moim sercu. Tam jakby czas zatrzymał się w miejscu, ludzie ubodzy i szczęśliwi, wszystko z kamienia, dzięki czemu nie widać z zewnątrz kto bogatszy, a kto biedniejszy. Urzekła mnie prostota - ludzi i miasta w którym żyją. Odłączyłam się od mojej wspaniałej grupki i udałam na samotne zwiedzanie Asyżu. Głównie dlatego, że moje kolana odmówiły mi już definitywnie posłuszeństwa. I cieszę się niezmiernie z mojej samotnej wędrówki. Dzięki temu zaszyłam się w części Asyżu, gdzie nie było turystów, ani sklepów z pamiątkami. Gdzie była cisza i spokój. Pozwoliło mi to zobaczyć miasto takie rzeczywiste, w którym żyją ludzie zwykli, bez niepotrzebnego patosu i świecidełek.

Trafiłam też do malutkiego kościoła św. Piotra, który bardzo zniszczony, zapewne przez trzęsienie ziemi kilka lat temu, był cichy i spokojny.. Zaszyłam się więc tam na dłuższą chwilę pozwalając odetchnąć i zanurzyć się w modlitwie. Dzięki niej uciekły wszelkie negatywne emocje, które zaczęły się pojawiać w wyniku zmęczenia. W pełni sił wyruszyłam dalej..

Kolejnym i już ostatnim punktem naszej pielgrzymki był Wiedeń. Jak zwykle dojechaliśmy spóźnieni, więc plany uległy dużej zmianie. Zaczęliśmy więc od Mszy Świętej w kościele Polonii austriackiej, którym opiekują się Księża Zmartwychwstańcy. Po Mszy, mając kilka godzin wolnego, udaliśmy się na szybkie zwiedzenie miasta. Wiedeń, biorąc pod uwagę miejsca które zwiedzałam przez ostatnie dni, nie urzekł mnie. Nie da się ukryć, że jest to całkiem ładne miasto, posiadające wiele ciekawych zabytków, ale na pewno spodobałby mi się bardziej gdybym mogła go zwiedzać przy innej okazji :)

Mając do dyspozycji tylko plan miasta i krótkie opisy najważniejszych punktów na mapie, odwiedziliśmy podstawowe zabytki. Największe wrażenie oczywiście zrobiła na nas ichniejsza Katedra, monumentalna i z ciekawą historią. Fantastyczny okazał się również budynek Parlamentu, w którego fontannie pływały kaczki ;)
Z przygód jakich doświadczyliśmy to warto się podzielić tym, że zaszliśmy do sklepu z bardzo ekskluzywnymi fortepianami, gdzie poprosiłam panią tam prowadzącą, żeby Sebastian mógł zagrać coś na jednym z nich. I o dziwo się zgodziła! Tak więc Seba usiadł do fortepianu wartego kilkaset tysięcy Euro i lekko wykonał dla nas utwór :) Coś co mnie bardzo zdziwiło w całej tej sytuacji, to że bez żadnych oporów udało mi się porozmawiać z tą panią po niemiecku, choć ciągle żyłam w przekonaniu wielkiej blokady językowej. Co ta adrenalina robi z ludźmi :)

Nasza wyprawa do Stolicy Piotrowej dobiegła końca. Jednak jej owoce cały czas we mnie dojrzewają, a św. Franciszek niesamowicie działa w mojej intencji na Górze :) oby tak dalej!

Shalom! <><