poniedziałek, 26 marca 2012

List do B.

"Dobry Boże piszę chociaż parę słów, innym razem napiszę więcej..."

Słowa tej starej piosenki wracają niczym bumerang. Wraca jak wiatr. Każdy podmuch inny. Przepływa jak rzeka. Zawsze wchodzisz do innej. 
Pan mnie uzdrawia. Moją poranioną duszę, moje obumarłe serce. Bo gdy ziarno obumrze wyda owoc obfity.. Uzdrawia moje maski. Chrzci moje bożki. Uwalnia. Każdego dnia jestem bardziej wolna. 
I znów mogę spotkać się z M. w wolności! W wolności serc i sumień. W czystości. Bez Bożej zazdrości. Nasze dusze znów stały się wolne od siebie. I znów jestem wolna od mojego ratowniczego guru. Wreszcie w moim życiu jest tylko jeden Pan, jeden swoisty heros, Jeden Król. Pan pokazuje mi kto mym przyjacielem, kto jedynie faryzeuszem, kto celnikiem, który nie chce otworzyć oczu. W wolności. 
Kończy się trudny czas strapienia. Nadchodzi pocieszenie, Pan jest blisko. To czas mojej śmierci. Mojego zmartwychwstania. Jego zmartwychwstania we mnie. 
Najtrudniejsze doświadczenie. Pan przejął kontrolę nad moimi emocjami, uczuciami. Odradza moje serce, a przez to ja sama nie mogę go kontrolować. Zrzuca moje maski. Zrywa mi je z twarzy bez mojego działania. Znów mówi moimi ustami. A ja potem się dziwię i zachodzę w głowę dlaczego coś powiedziałam :) To piękne uczucie. Trudne, ale jakże piękne. 

Zabierz Panie i przyjmij
Całą wolność moją
Pamięć moją i rozum
I wolę moją całą
Cokolwiek mam i posiadam
Ty mi to wszystko dałeś
Tobie to Panie oddaję
Twoje jest wszystko
Rozporządzaj tym w pełni
Wedle Twojej woli
Daj mi jedynie
Miłość Twoją
I Łaskę
Albowiem to mi 
Wystarcza.

Dziękuję Panie, że wysłuchujesz tych prostych słów. Na Twoją większą chwałę! Amen. +

środa, 21 marca 2012

Musicie sobie pomagać...

Pierwszy dzień wiosny. Po moim oknie od rana wędruje jakieś Boże stworzenie. Wiosna. Kiedyś z tej okazji szło się "na rybę", jedni obalali tam "Wiśniowy sad", inni wdawali się między sobą w dysputy filozoficzne, bądź próbowali przekonać policję, że nasi koledzy wcale nie piją (czasem przydawał mi się do tego mój standardowy "Kubuś" czy "Tymbark"). Żyło się. Chwilą. Nic nie miało znaczenia, a na słowo 'przyszłość' każdego z nas przechodziły dreszcze. Jedno było pewne: każdy chciał się wyrwać z tamtej marnej rzeczywistości. Jedynie w głębi swojego serca, nigdy nikt o tym nie mówił zbyt głośno. 

Teraz wydaje mi się to tak odległe, że zastanawiam się, czy w ogóle miało miejsce. Zmieniło się wszystko. Pozostały jedynie blizny na rękach, które uświadamiają mnie o cierpieniu jakie w tamtym czasie próbowałam pokonać. Bez Boga, bez wartości, bez perspektywy, bez przyszłości. 
Kim jestem teraz? 
Mój Pan i Zbawiciel. On wszystko zmienia. 

Najbardziej aktualne stało się dla mnie proszenie o pomoc. Nie sądziłam, że jest to aż taka bariera dla mnie. Uzmysławiam sobie wielkość tego problemu. Przecież ja ZAWSZE sobie poradzę. SAMA. Zawsze sama. I na nic mi świadomość, że mogę komuś tym pomóc. Pozwolić sobie pomóc. To przecież ja zawsze pomagam. Nie mogę być balastem, ciężarem. Et cetera... 

Czy tak samo nie wygląda to w relacjach? Nie zasługuję na relacje, na czyjąś uwagę, troskę? Moje destrukcyjne 'ja' zabija moje poczucie bycia jakkolwiek ważną, poczucie własnej wartości. Dobrze znany schemat. Czy właśnie wtedy nie buduję wokół siebie muru i uciekam od ludzi, którzy stają mi się bliscy, którzy są w jakiś sposób do mnie podobni?
Coraz częściej też spotykam ludzi, którzy borykają się dokładnie z tym samym problemem. Najczęściej ludzie po tzw. przejściach, ale nie tylko. Czasem po prostu nie nauczeni w domu przyjmowania pomocy, zmuszani do nadmiernego posłuszeństwa, ignorowani. 

Walczę i wiem, że Bóg będzie mnie w tym uzdrawiał. Z Jego Mocą zwyciężę ten mrok, nadejdzie Światłość. Wiem jednak, że sama nie dam rady w tej walce. Potrzeba mi do tego ludzi, najbliższych, którzy będą wsparciem, którzy nie odpuszczą, gdy zacznę uciekać. 
Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam :)

wtorek, 13 marca 2012

Kurz, pot i łzy...

"Kurz, pot i łzy" czyli Bear Grylls & Antropolog na Marsie kontra biała sala. Wszystko poszło dobrze. Mam najcudowniejszego lekarza, z którym łamię stereotypy kontaktów katolicko-muzułmańskich i pacjent-lekarz. Irańczyk z ogromnym poczuciem humoru i niebywałą skromnością ("bo nikt nie zrobi tego tak dobrze jak ja!"/"jak ja robię te zastrzyki to nie boli"). Z przyjemnością oddam moje drugie kolano temu zespołowi lekarzy, a pozostanę pod stałą opieką mojego Persa ;)

Nie jest łatwo. Nie było i nie będzie. Czuję się wrakiem emocjonalnym. Ten czas jednak też pokazał wartość niektórych przyjaźni, znajomości. Doświadczyłam, że może mi się wydawać, iż nie mam z kimś super relacji na co dzień, może nawet nie widziałam kogoś od kilku lat (pozdro Hubciu!:), a tu nagle do mojej białej sali zagląda roześmiana morda z tulipanem w ręku i kłania się w pas. W drugą stronę zadziałało tak samo. Dziękuję Bogu za ten czas poznania...

Wizyta pasterza dusz chorych z pobliskiego kościoła, sakrament Namaszczenia Chorych, sakrament Eucharystii i dużo czasu na żywe spotkanie z Panem, pozwoliły mi na przetrwanie bólu. Koniec końców moja siła, dana tylko od Pana, samozaparcie i wola walki była bardzo doceniana przez personel (niejednokrotnie budząc wiele nieukrywanego zdziwienia). Ja zaś wiem, że to była i jest Jego Moc. 

Kolejne miesiące? Rekonwalescencja, rehabilitacja, przygotowanie do drugiej operacji (już się jej nie boję!) i...opanowywanie teorii wspinaczki :) bo można iść na łyżwy i na nich nie jeździć, a doskonale się bawić :) zresztą jakiś teoretyk też nam się przyda ;)

Jestem w połowie książki Gryllsa. I on dodał mi otuchy i zwiększył wolę walki. Dokładnie tak jak kiedyś Jasiek Mela. Bo warto walczyć o marzenia!!!

Tymczasem zaprzyjaźniam się z moją siostrą ortezą:

W zasadzie idzie się do niej przyzwyczaić. Przynajmniej w porównaniu do gipsu można ją zdjąć i umyć nogę.


Dziękuję wszystkim, którzy otaczali mnie w tym czasie modlitwą! Boża siła wypełniała mnie również dzięki Wam!!
Pax et Bonum!

piątek, 2 marca 2012

Jezau, pasitikiu Tavimi...

Przede mną ostatni weekend o własnych siłach. Kolejne miesiące to będzie próba rekonwalescencji. Boję się. Przede mną weekend w Wolnej Republice Podlesickiej. Zwykła ucieczka, która może w jakimś stopniu pozwoli mi zapomnieć choć na chwilę...

Udało mi się dziś trochę odpuścić kontrolę. Znów dzięki M. Pozwoliłam sobie na łzy, na bezradność. Pozwoliłam, żeby Pan znów mnie przytulił. Tak bardzo się boję.. 

W tym lęku pragnę czerpać wzór z Jezusa, z Jego cierpienia, lęku w Ogrójcu. Umieć bać się jak On. Umierać jak On. Po prostu oddać ten lęk Bogu. Żeby ten czas Jego śmierci i Zmartwychwstania był moim czasem. Zmartwychwstania Jego we mnie, zmartwychwstania mnie samej. 
Krótko. Tyle. 

Proszę o modlitwę. O mądrych lekarzy...